Krew na śniegu

Zimne płatki śniegu uderzały w jego ranę jak ostre żyletki. Przyklęknął na lewe kolano i ciężko jęknął, widząc stan swojego boku w roztapiającej się zmarzlinie. Podniósł głowę i zerknął przez ramię, ale poza spadającym z nieba śniegiem oraz czerwonawym światłem lampy w tym zaułku nie było nikogo więcej.
Dobiegł do mokrego płotu i szarpnął za dwie pierwsze sztachety. Ani drgnęły, a w oddali ciszę mąciły już pierwsze głosy.
Zbliżali się. Dali mu 10 minut forów na to, aby znalazł w tej dzielnicy miasta schronienie. Na tyle dobre, aby nikt go nie znalazł. Oni w szczególności. Jednak w tym mieście, o tej godzinie w zasadzie nikt ani nic nie mogło dać mu takiego zapewnienia. Poza jednym – rozpostartym poza tym płotem kościołem. Chwycił za górną część drewna i podciągnął swe ciało. Promieniujący ból teraz sięgnął już zenitu, ale facet wiedział, że tylko pokonanie tego da mu szansę na ocalenie. Z ogromnym trudem przeniósł swoje ciało ponad płotem i ponownie chwycił rękoma za górę płotu, zapierając się jednocześnie nogami. Stanął na ziemi i błyskawicznie ruszył pochylony pod ścianą, aby tropiciele nie zdołali zobaczyć jego cienia. Ominął plebanię i stanął tuż przed gmachem świątyni. Była złowroga: może nie miała tak imponujących rozmiarów jak te europejskie, lecz i tak budziła w nim ogromny respekt. Środek wspierany przez dwie półokrągłe nawy boczne. Potężne wrażenie robiły też masywne, brązowe drzwi z metalowymi okuciami, prowadzące do wnętrza. Naparł całym ciężarem na nie, ale praktycznie nie poczuł oporu. Jakby ktoś we wnętrzu nie czynił mu przeszkód w wejściu…W kościele było zimno, ale mężczyznę zdziwił widok kilku płonących na ołtarzu świec. Ponadto zewsząd do jego nozdrzy dobiegał dziwny słodkawy zapach, przypominający nieco ten wydzielany przez świeżo ugotowany budyń. Czuł potrzebę skruchy, a także porozmawiania z drugą osobą. Najlepiej żywą : zasmucony Jezus spoglądał na niego z zawieszonego kilka metrów nad ziemią krzyża, ale wyraźnie nie był skłonny do wysłuchania płaczliwych zwierzeń grzesznika. Obszedł także dookoła zakrystię i drzwi prowadzące do naw bocznych- wbrew ogłoszeniu, jakie przypadkowo odnalazł w jednej ze starych gazet, w kościele o tej godzinie nie było nikogo.
Już miał – totalnie załamany i zrezygnowany – położyć się tuż przed ołtarzem, gdy dostrzegł niewielki ruch w jednym z konfesjonałów. Nie namyślając się długo podszedł wolno w jego kierunku i wstrzymał na sekundę oddech.
Osoba przebywająca akurat w konfesjonale najwyraźniej nie miała zamiaru ukrywać się w jego wnętrzu, gdyż cicho zapukała w drewnianą ściankę i zaprosiła zabłąkanego do siebie.
Proszę, niech pan podejdzie
Nie miał wątpliwości, że w konfesjonale musi znajdować się ksiądz – kto inny, szalony czekałby w takim miejscu o takiej porze? Ponadto, głos człowieka w konfesjonale był miękki i doskonale wytrenowany, tak podczas wyciszonych prywatnych audiencji jak i kazań wygłaszanych wobec wiernych. Facet uklęknął i położył ręce na modlitewniku. Krwawiący bok bolał go z każdą chwilą coraz mocniej, dlatego wierzył w to, że będzie to ostatnia prawdziwa spowiedź w jego życiu.
Przebacz mi ojcze, gdyż zgrzeszyłem
Mów synu…słucham
Poznałem kobietę. Dwa tygodnie temu. Miała na imię Lizabeth. Jest piękna i bardzo mądra, dlatego szybko nawiązaliśmy nić porozumienia – uśmiechnął się przez grymas bólu- Ja miałem wtedy pracę i dom, spokojne życie…
Samotne?
Tak. Sam jak palec, często…często się załamywałem. Czekałem na kogoś, kto będzie w stanie mnie zrozumieć i pokochać wszelkie moje słabości. Ona była tą pierwszą i najważniejszą. Ale po kilku dniach coś się zmieniło….
Co dokładnie? Możesz być ze mną całkiem szczery…
Zaczęliśmy się kochać. Nie powiem, początkowo nawet sprawiało mi to przyjemność, ale któregoś razu ona sięgnęła po nóż i nacięła moje ciało. A potem swoje. Teraz nie było to już tak fajne. Co gorsza, ona robiła tak potem cały czas… – wstrzymał na chwilę, ale kiedy ksiądz odpowiedział mu mruknięciem, zmusił się do kontynuacji – Przebierała się w skórę, zakładała różne ostre rzeczy…biła mnie po twarzy, kaleczyła ręce i plecy. A później robiła to samo z własnym ciałem. Wczoraj, kiedy przykuła się do łóżka chciała żebym przerżnął ją na wylot…przepraszam za słownictwo…nie wytrzymałem i wyszedłem z pokoju. Ale na korytarzu czekał jej brat z pistoletem. Przyłożył mi go do twarzy i kazał spełnić jej żądanie.
O mój panie przenajświętszy…
Bałem się, że po tym mnie zabije. Nagle do pokoju weszła moja sąsiadka, pani Zuta. Kiedy zobaczyła całą tę scenę, zaczęła krzyczeć – brat Lizabeth ją zastrzelił, jakby była psem…. Jak teraz o tym pomyślę….
Co stało się dalej?
Kiedy stał odwrócony, wyskoczyłem przez okno. Na szczęście tuż pod nim znajduje się metalowa drabinka, dlatego spadłem na nią i rozwinąłem resztę. Byłem już na parterze, kiedy on strzelił. Trafił mnie w bok. Biegłem po zakamarkach i uliczkach, ale oni ciągle mnie ścigali…aż tutaj.
Nastąpiła chwila milczenia, po której ranny z drżeniem w głosie zapytał:
Ojcze, czy mnie rozgrzeszysz?
Drzwiczki od konfesjonału otworzyły się, a ze środka wysunęła się ręka z nienaturalnej długości paznokciami.
Raz na kilka lat szukamy człowieka wystarczająco bezbronnego i podatnego na sugestie, aby uczynić go naszym protegowanym w ziemskim świecie. Potem szybko wykorzystują władzę i starają się zyskać szybki i tani poklask…Ty chyba będziesz wyjątkiem
Ojcze – zapytał z łzami w oczach
Wybrałeś niewłaściwą osobę i miejsce, mój synu. Musisz się nam ofiarować
Z konfesjonału wysunęła się postać cuchnąca najgorszym znanym rannemu smrodem, w dodatku pozbawiona oblicza. Nie miała twarzy, jedynie czarną i obłą maskę, w której odbijał się strach faceta.
Ołtarz w jednej chwili stanął w ogniu, a w otwartych drzwiach świątyni pojawiła się Lizabeth i jej brat. Demon chwycił za jego gardło i wbił w grdykę dwa ze swych paznokci. Ranny poczuł, jak krew miesza się w jego gardle ze śliną i zaczął się krztusić.
Boże…pomóż mi! – wycharczał, ale zbliżający się duet oraz beztwarzy demon tylko się zaśmiali.
On nie ma z tym nic wspólnego, mój drogi. Od tej chwili jesteś skazany na naszą łaskę…
A będzie ona doprawdy wielka
Jeszcze przez chwilę krew na śniegu przed kościołem wsiąkała w biały puch, kiedy jej właściciel stał półprzytomny i nagi przed swym nowym władcą. Pod powiekami łzy łączyły mu się z zakrzepniętą krwią, spływającą z ozdobionego cierniową –zdartą z figury Jezusa – koroną czoła. Lizabeth pieściła jego genitalia i ocierała wargami o jego podbrzusze, podczas gdy rogaty kozioł śmiał się z widoku pozbawionego godności mężczyzny. Ten zdobył się jednak na ostatni wysiłek: kolanem odepchnął Lizabteh tak, że ta przewróciła kozła. Zanim jej brat zdołał zareagować, ranny facet rzucił się twarzą na poroże zwierzęcia. Kozioł rozpaczliwie ryknął i szarpnął głową, ale było już za późno – jeden z jego rogów po nasadę tkwił w oczodole martwego już faceta.
Całe trio po kilku minutach opuściło pozbawiony już światła kościół.
Cóż, przyjdę tu znowu za sześć lat – stwierdził kozioł, wycierając swe rogi w śnieg – W końcu może ponownie trafi się nam ktoś godny
Ale do tego czasu znowu musimy być czujni, żeby ktoś nas nie uprzedził- dodał brat Lizabeth, podając jej swoją dłoń.

Dodał/a: smile88 w dniu 30-11-2013 – czytano 425 razy.
Słowa kluczowe: opowiadania nastolatek horror smile88
Kategoria: Horror


Komentarze (1)

nikt.dnia 2013-12-15 16:04:59.

Dziwne.. ciekawie sie czytalo, ale bylo za malo hmm.. szczegolow. Ogolnie to naprawde fajne, ale z tym kozlem to przesada..
Przeszkadza mi tez troche, ze poczatku nie bylo. Tzn tego jak to.sie zaczelo…:/
Pisz wiecej takiego typu opowiadan 🙂 pozdro ^^

Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Krew na śniegu"

(pole wymagane)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.