Seks w wielkim mieście cz. II

“Nigdy więcej z drogi nie skręcę, bo przejąłem ster.”

Mieszkam w Łodzi już 3 tygodnie. To najdłuższe 3 tygodnie w moim życiu, a zarazem najpiękniejsze.

Rozpoczęłam życie w wielkim mieście dość gwałtownie. Zebrałam całą złotą biżuterię i wyniosłam do lombardu. Zostawiłam tylko prawdziwe pamiątki. Łańcuszek od prababci, wielki pierścionek z bursztynem, który dostałam po śmierci babci i łańcuszek z serduszkiem, 18-wy prezent od drugiej babci. Cały inny szmelc i resztę tego badziewia, którego nie nosiłam wyniosłam z domu, jak ten złodziej, po cichu i sprzedałam. To były moje pieniądze na start.
Oddałam z tego swoje długi, było tego całkiem sporo. Ale przecież chciałam zamknąć za sobą tamte życie. Całkowicie.

Za resztę pieniędzy kupiłam paczkę papierosów mentolowych i bilet do nowego życia. Sobie i koledze. To było takie proste. Podchodzisz do okienka i mówisz: “Poproszę bilet do Łodzi Kaliskiej z przesiadką w Toruniu Głównym”. To wszystko. Drukuje bilet i już. Już możesz zacząć nowe życie. Piękniejsze. Te, gdzie brakuje wyzwisk, poniżania i ciągłego bicia. Spokojne, sielskie życie w progach mojej przyjaciółki. Przyjaciółki z Internetu. Nigdy niewidzianej na żywo.

Przez pierwsze dni płakałam.
Płakałam z tęsknoty za domem. Za matką, za siostrą. Płakałam za moimi psami, szczurami i kotem. Siedziałam cichutko. Tuliłam do twarzy misia, którego przywiozłam ze sobą i wspominałam.

Wspominałam każdy szczęśliwy moment.
I płakałam.

Okiełznać smutek pomogło mi spotkanie z kolegą, z którym tu przyjechałam, podczas owego spotkania rozpijaliśmy się i uprawialiśmy dziki, wyuzdany seks w moim pokoju. Nie będę rozwodzić się nad tym, że on zdradzał swoją dziewczynę, a ja świetnie się przy tym bawiłam. Chodzi tylko o to, że wszystko znikło. Została tylko ulga.

Kiedy B. wyjechał znów powróciła ssąca melancholia. Moje dni stały się powolne, leniwe, nic nie warte.

Dni nabrały kolorów, gdy tylko ruszyłam z miejsca. Poszłam do pracy. Poznałam nowych ludzi, co prawda są to kobiety mniej więcej koło 40 czy 50 lat, ale są niesamowite. Narzekania starej panny versus pojękiwanie matki nad głupotą jej dziecka może nieźle rozbawić.

Tak. Właśnie. Dopiero, kiedy zostałam kasjerką w łódzkim Carrefourze powróciła namiastka spokoju i szczęścia.
To nie jest tak, że ja wiecznie marudzę, że ciągle mam złe dni. To nie tak. Miewam i te lepsze. Na przykład ten wczorajszy.

Rano, wyrzucając pieniądze z koperty do kasetki, zobaczyłam kolegę ode mnie z pracy, on zajmuje się tam wykładaniem towaru. Mogłabym oddać duszę diabłu za jeden wieczór z nim. Za jedną randkę. Wiem, nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie, ale on jest niesamowicie przystojny, do tego taki miły. Tylko jedna randka. O nic więcej nie proszę, brunecie z Carrefoura! Dzień przeleciał szybko, sprawnie, bez problemowo. Dodatkowo, rozmawiałam z drugim upiornie przystojnym kolegą, który jest kasjerem, więc ten dzień był jak wymarzony.
Na obiad zjadłam pomidory od mamy i biały ser. Było w porządku. Cały czas.

Wieczorem rozmawiałam przez skype z rodziną. Po jednej stronie ja, po drugiej zebrało się 10 osób. Wszyscy chcieli mnie zobaczyć. Usłyszeć, porozmawiać. Nawet K., który dwa miesiące temu przeszedł operację z powodu raka krtani, chciał mi pokazać jak nauczył się mówić przez rurkę i co chwilę słyszałam jak mlaska i dyszy do mikrofonu. Wszyscy uśmiechali się do mnie i machali mi choć ich nie widziałam. Do prawdy to było zabawne kiedy w małym pokoiku zebrało się 10 osób i wszyscy nagle na mój widok machają mi, nie zdając sobie sprawy z tego, że ja ich nie widzę. Wesołe. Cały dzień się śmiałam.

Wieczorem, późnym wieczorem, stałam na moście nad stawem. Płakałam. Płakałam, bo oni wszyscy tam siedzieli. W dziesiątkę. Świetnie się bawili, choć mnie z nimi nie było. Z moją rodziną. Oni tam, ja tu.
To było smutne. Stałam tam, płakałam i zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szybko zacisnęłam powieki, żeby pomyśleć życzenie. Rozpłakałam się bardziej. Nie wiedziałam, czego sobie życzyć. Już dawno tak żałośnie nie płakałam. Nawet nie obchodziło mnie to czy ktoś widzi mój płacz.
W słuchawkach leciała piosenka “Skrzydlate ręce” i dzięki tej piosence wpadłam na pomysł czego sobie życzyć.
“Raj, którego nocą pragniesz tak…”
Zażyczyłam sobie szczęścia i żeby w końcu ta samotność przeminęła.

Na ironię losu, stałam tam i buczałam jak głupie dziecko, a koledze wypisywałam “uszy do góry, nie martw się, będzie lepiej. Przecież musi. Obiecuję Ci to, ja, Acid.” Słuchałam jego bólu, wysłuchiwałam problemów i próbowałam pomóc kiedy sama zmagałam się z własnymi słabościami, które prawie mnie pokonywały.

Nie mogąc wytrzymać tego bólu napisałam do koleżanki. Nie do przyjaciółki i nie do matki. Tylko do koleżanki, którą znam, hmm.. góra 4 miesiące.

Najszczęśliwszy dzień, jaki spędziłam tu odkąd przyjechałam, zakończył się największym płaczem w moim życiu.

“To dzień, w którym cieszę się, że go przetrwałem”

A.

Dodał/a: Acid w dniu 11-09-2013 – czytano 374 razy.
Słowa kluczowe: opowiadania nastolatek płacz pamiętnik żal seks nowe życie pociąg podróż Łódź Acid
Kategoria: Moja historia

Zobacz inne


Komentarze (0)

Prosimy o nie dodawanie danych osobowych, adresów e-mail, numerów komunikatorów, numerów telefonów itp.

Komentarz do "Seks w wielkim mieście cz. II"

(pole wymagane)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.